„Song of the sea” to animacja, do której wracam co jakiś czas. Najpiękniejsza animacja, jaką widziałam. Powstała w 2014 roku, więc ma już kilka lat, jednak nic a nic nie traci na swojej wartości i aktualności. W mojej opinii, to arcydzieło w swoim gatunku. Jestem nią oczarowana. Wspaniała i mądra opowieść, z której może zaczerpnąć każdy z nas. Zachwycająca w warstwie wizualnej i fabularnej. Ale pomijając jej wizualną realizację, zawarta w niej treść to najmocniejszy punkt. Jej warstwowa konstrukcja pozwala oglądać ją na wielu poziomach, zatem jest idealna dla widzów w różnym wieku. W polskim tłumaczeniu znajdziecie ją pod tytułem „Sekrety morza”. Ja zostanę przy jej oryginalnej nazwie, ponieważ najwierniej oddaje jej sens.
Fabuła
„Latarnik Conor, jego oczekująca drugiego dziecka żona Bronagh i ich syn Ben zamieszkują wyspę z latarnią morską. Kiedy kobieta umiera wydając na świat córkę Saoirse, załamany mężczyzna zaczyna wychowywać dzieci z pomocą swojej matki, mieszkającej w mieście. W dniu swoich szóstych urodzin Saoirse odnajduje płaszczyk swojej matki, dzięki któremu w wodzie zamienia się w fokę. Conor, nie chcąc stracić córki, odsyła dzieci, żeby zamieszkały w mieście razem z babcią. Dzieci uciekają jednak z domu, a w drodze powrotnej okazuje się, że Saoirse jest selkie, na życie której dybie wiedźma Maka.” – to jeden z oficjalnych opisów filmu.
Wspomniano w nim, że matka umiera, ale w filmie, zaraz po narodzinach swojej córki, widzimy, że kobieta odchodzi i wraca do morza. Do miejsca skąd pochodzi. Mimo to, pierwsza wersja nie jest myląca, ponieważ opowieść o małej Saoirse i jej rodzinie można odczytywać na dwa sposoby. O tym, jaki to będzie sposób, zadecyduje wiek, wrażliwość i doświadczenie widza.
Tematy przewodnie i tabu
Znakiem rozpoznawczym reżysera animacji Tomma Moore’a („The Secret of Khells”, „The Breadwinner”) jest to, że sięga w twórczości po głębokie i złożone tematy, nierzadko stanowiące społeczne tabu. Odnosi się w nich do ludowych źródeł i baśni. Na tych elementach zbudował „Song Of the Sea”.
Odejście matki. Śmierć jednego z rodziców. Rozpad małżeństwa. Topienie smutków w alkoholu. Żałoba osamotnionego rodzica. Żałoba dzieci. Radzenie sobie z trudnymi emocjami. Akceptacja niewyrażonych uczuć. Życie w zgodzie ze sobą. Droga do odzyskania siebie. Trudne wybory życiowe. Odwaga.
Sporo tego, a wprawne i uważne oko dostrzeże znacznie więcej. Być może poruszona problematyka brzmi odstraszająco i zniechęcająco, tym bardziej, kiedy mowa o animacji również dla młodych widzów, ale nie obawiajcie się. Całość jest idealnie zniuansowana, subtelna i podana w najbardziej delikatny sposób. Właśnie taki, jak tego typu historie powinno się opowiadać dzieciom. Dzieci wezmą z niej to, co jest dla nich możliwe do wzięcia, nie więcej, nie mniej. Dorośli, z przewagą abstrakcyjnego i metaforycznego myśleniem, zobaczą szerszą paletę odcieni i barw złożonego świata.
Terapeutyczny wymiar
Zachwyca mnie fakt, że w animacji dla dzieci porusza się tematykę rozstania, śmierci, żałoby, trudnych emocji. W tym ujęciu „Song of the sea” ma terapeutyczny wymiar. Jak kompas wskazuje, którędy z mroku w stronę światła.
Jestem zdania, że powinniśmy rozmawiać z dziećmi na trudne tematy. Nazbyt często boimy się tego, nie wiemy, jak to zrobić i chcąc chronić dzieci, uciekamy od rozmowy, przemilczamy – a tak właśnie rodzi się tabu. Zresztą, to, co niewypowiedziane najmocniej daje o sobie znać, przejmując ster w naszym życiu. Jak do tego dochodzi, zobaczymy i tu.
„Song of the sea” jest wspaniałym przykładem, ale też bezpieczną sposobnością do tego, aby wprowadzać dzieci w prawdziwy świat trudnych emocji i przeżyć oraz przepiękną lekcją ich akceptacji. Przy okazji zachęcam do tego, aby zaufać możliwościom dzieci i ich mądrości w zakresie interpretacji różnych treści. Tym bardziej, że dzieci przyjmują rzeczy, takimi jakimi są, w bardzo prosty intuicyjny sposób, bez zawiłych analiz i nadinterpretacji.
Ale czego by nie mówić, to bajka, którą polecam oglądać z dzieckiem i opatrzyć stosownym komentarzem i rozmową. Polecam taką strategię do większości animacji.
Metafora
Mamy tu dwa plany – ten dosłowny, rzeczywisty i jego metaforyczną reprezentację, która współistnieje równolegle na drugim poziomie, stanowiąc tło pierwszego. Pełno tu znaków, kluczy i symboli. Uchwycimy je przyglądając się uważnie postaciom, obrazom, malowidłom na ścianach, bibelotom ustawionym na półkach. W tym tkwi sedno i serce tej opowieści, ponieważ użyta w niej metafora odwołuje się do pradawnej ludowej legendy o kobiecie foce – selkie.
Legenda o selkie
Selkie to kobieta foka, która w zależności od ludowego podania, zakochuje się w mężczyźnie i dla niego porzuca życie w morzu, lub jak ma to miejsce w innych wersjach np. przedstawionej w „W biegnącej z wilkami”, to mężczyzna zakochuje się w selkie i chcąc zatrzymać ją przy sobie, kradnie jej foczą skórę, aby jego ukochana nigdy nie wróciła do morza.
W psychoanalitycznej koncepcji każda z postaci baśni: kobieta foka, mężczyzna i dziecko zrodzone z ich związku, reprezentują id, ego i superego, ale nie będę tutaj wchodzić w te rejestry. Chciałam tylko zasygnalizować, że można tę opowieść czytać naprawdę głęboko i wykorzystać ją w kontekście własnego rozwoju.
Wędrówka, opuszczanie domu i powrót do siebie
Będąc przy aspekcie rozwoju, w „Song of the sea” jest temat, który ma dla mnie szczególnie znaczenie. Dotyczy podążania za sobą i akceptacji swojej natury. W bajce jest to przepięknie i poruszająco ukazane. Można tego nie rozumieć i nie godzić się z wyborem, jakiego dokonuje matka dzieci, odchodząc od nich i swojego męża, ale kiedy nie potraktujemy tego tak dosłownie, możemy dostrzec, że ten niecodzienny finał symbolizuje powrót do domu. Powrót do siebie. Do swoich korzeni.
Pisałam ostatnio na FB o bólu duszy, który pcha w nieznane, do tego, aby raz na jakiś czas opuścić swój dom. O nieuchronności i tęsknocie, która nie pozwala stać w miejscu. Przy czym słów „miejsce” i „dom” nie należy traktować wyłącznie dosłownie, bo przecież tego typu wędrówki odbywają się i w nas. Dla mnie akt, na który zdobywa się Bronagh, jest reprezentacją czegoś koniecznego, nieuchronnego, co związane jest z naszym przetrwaniem i tożsamością. To akt ocalania siebie. Choć ma to wielką i bolesną cenę.
Macierzyństwo i poświęcenie
Ten motyw można też odczytać jako symboliczne odejście od poświęcenia. Podążanie za sobą, za swoimi pasjami, za tym, co nas ożywia, za tym co kochamy w naszej kulturze bywa ciągle piętnowane i niezbyt dobrze odbierane, tym bardziej, kiedy dotyczy to kobiety, a już w szczególności matki. Oczywiście nie chodzi o to, aby porzucić rodzinę dla swoich pasji. Ale o to, aby w kulturze, w której wciąż gloryfikuje się poświęcenie dla rodziny i dzieci kosztem siebie, mieć swoją przestrzeń, czymkolwiek ona dla nas jest i chronić swoje ja, podążać za sobą, nawet wtedy, kiedy nasze wybory są trudne i niezrozumiałe dla otoczenia. Swoją drogą, podobny wątek, również w kontekście macierzyństwa, poruszony jest w filmie Agnieszki Smoczyńskiej „Fuga”. Bardzo Wam polecam.
A tak o poświęceniu pisze w „Biegnącej z wilkami” Clarissa Pinkola Estes:
„Tracimy skórę duszy, pozwalając, by zawładnęło nami ego, kiedy jesteśmy zbyt wymagające i pedantyczne, kiedy bez potrzeby stajemy się męczennicami lub kiedy popycha nas ślepa ambicja. Tracimy skórę duszy, kiedy jesteśmy niezadowolone z siebie lub rodziny, ze środowiska, z kultury czy ze świata — i nic w tej sprawie nie mówimy, nie robimy, a także wtedy, gdy udajemy, że jesteśmy niewyczerpanym, niezastąpionym źródłem dla innych i nie robimy nic dla siebie. Skórę duszy można stracić na tyle sposobów, ile jest kobiet na świecie.”
Ten fragment znajdziecie w rozdziale dziewiątym „Ku domowi: powrót do siebie”. W całości dotyczy on legendy o kobiecie foce.
Strata i żałoba
Scenariusz porusza jeszcze inny ważny temat. Sugestywnie pokazuje, co się dzieje z nami, kiedy wypieramy smutek i żal, odcinamy się od nich i jak ważne jest, aby przeżyć żałobę i znaleźć dla swoich emocji ujście.
Nieprzyjemne emocje, od których uciekamy, są częścią życia i dzięki nim możemy iść dalej, ruszyć z miejsca, pod warunkiem, że pozwolimy sobie na ich przeżycie, znajdziemy dla nich przestrzeń. Złość, smutek, rozpacz, jak każde emocje są częścią życia i aby dojrzewać, należy je uwolnić. Uwolnić poprzez płacz czy opowiedzenie o tym, co nas boli. Przywraca to życiu należyty porządek i ład. Spotkanie z tym, co zepchnięte w mrok, na nowo pozwala wrócić do siebie. To jedna z najważniejszych lekcji pieśni morza, a sposób w jaki została opowiedziana umożliwia nam spokojne i bezpieczne konfrontowanie się ze swoimi emocjami. W tym sensie „Song of the sea” jest podróżą, w którą możemy wyruszyć by spotkać siebie. Zachęcam Was do tego. Zobaczcie koniecznie i przygotujcie chusteczki, bo nie obędzie się bez wzruszeń.